niedziela, 26 lipca 2009

Czerwona sukienka

Spadam!! Aaaaaaaaaaa!! Auć!! Mój łokieć.. w sumie to nie boli. Dziwne, przecież zdrowo walnęłam o posadzkę, nawet prąd nie przeszedł przez całą kończynę górną. Nie ma żadnych zabrudzeń na moim szpitalnym ubraniu, mimo że jest (o zgrozo!) białe. Oglądam się wokół.. Ufff, nikt nie widział. A co to za tłum przy sali numer 10?? Nachylają się nad kimś, może ktoś zasłabł? I oczywiście totalna bierność.. o pierwszej pomocy nie ma mowy, ciekawe czy ktoś w ogóle zadzwonił po karetkę.. Ta mentalność doprowadza mnie do bezsilnego szału! Każdy czeka, aż ktoś inny coś zrobi! Zatem dopchać się próbuję, ale nikt się nie odsuwa. O! Ratownicy medyczni biegną, tłum się rozstępuje. Zaraz, chwila, to kobieta, i jeszcze ma takie samo ubranie… (wait for it… wait for it… and there it is!) O kurwa, ja pierdole! (yeah, that’s the moment) Toż to ja leżę, z nożem w klatce! To absurd jakiś! Ja tak miałam umrzeć? Chociaż przypominam sobie, że quiz kiedyś zrobiłam na jednym portalu społecznikowym „Jak umrzesz?” I wyszło, że zostanę zadźgana nożem.. To by się teraz zgadzało. Nawet nie wiedziałam, że mam tyle krwi w środku! To znaczy.. już nie mam, bo wszystko się wylało. Ale nawet ładnie wygląda taka olbrzymia plama krwi na białych kafelkach i na moim szpitalnym kitlu. Zabierają mnie do karetki, lepiej się zwinę razem ze swoim ciałem. O! Już jestem w karetce, a nie pamiętam, żebym biegła.. Good stuff! „Chcę na ulicę!” Działa! „Chcę do karetki!” Ulica! Karetka! Ulica! Karetka! Szaleństwo! Mogę tak cały dzień! Ok, może najpierw sprawdzę, co u mojego ciała. No co jest? Przecież kilkanaście razy defibrylatorem nie wystarczy! Róbcie coś, nie chcę jeszcze umierać! No róbcie coś! Co robisz?! Nie odkładaj tych elektrod, człowieku!! A jakbym była Twoją siostrą, albo dziewczyną, to też byś tak szybko się poddał?? No tak, mentalność jednak pozostaje po śmierci. Nie mam znajomości, więc nie żyję. Zresztą i tak nie było już, kogo ratować. Umarłam, zanim znalazłam się w karetce. Zakryli mi twarz prześcieradłem.
- Młoda, nie? – mówi ratownik.
- No… – odpowiedział mu lekarz.
- Mówią, że rzuciła się na tego pacjenta, co strzelał. Ale on miał jeszcze nóż.
- Kurwa, chciałbym go mieć na stole operacyjnym!
Dziękuję Panom z karetki. A jednak moja śmierć budzi jakieś emocje. Ależ egoistka ze mnie! Co będzie z moimi rodzicami?? I przyjaciółmi?? Środek lata, a ja nie żyję! Zawożą mojego trupa do kostnicy, lekarz uzupełnia raport, wpisuje czas zgonu. Dom! Dom!
Mama gotuje obiad, wkurza się głośno na mój bałagan w pokoju, mimo że mnie nie ma. Cholera! Czemu tak mnie musi zapamiętać? Miałam wiecznie bałagan w pokoju.. Brat ogląda jakiś serial na laptopie. Nic nie wiedzą. Dzwoni telefon. Telefon!! Próbuję złapać komórkę Mamy, żeby powstrzymać ją przed odebraniem tej rozmowy! Chcę, żeby żyła chociaż minutę dłużej w nieświadomym szczęściu, może nawet narzekać na mnie. Odbiera, słucha, nie może wydusić żadnego dźwięku, nagle krzyczy, upada na podłogę, mój brat przybiega do kuchni. Potem robi się cicho. Wsiadają do samochodu i jadą do szpitala, siedzę z tyłu. Przypomniałam sobie, że zawsze było mi niedobrze jak siedziałam z tyłu. Brat tego nie rozumiał, bo wtedy zajmowałam jego miejsce na przednim siedzeniu obok kierowcy, zajmowałam jego terytorium po prawicy Ojca. Teraz nie czuję nic. Tylko czekam w napięciu, co się stanie. Radio wyłączone. Włączcie to radio, niech chociaż zagłusza myśli! Na miejscu dowiadują się, że nie żyję. Brat widzi trupią twarz i potwierdza moją tożsamość. Statek odpłynął. Ich życie już nigdy nie będzie takie same.
Wiadomość obiega rodzinę i przyjaciół. Brat się tylko jakoś trzyma, nigdy nie odczuwał najmniejszej empatii, stał mocno na ziemiach realizmu. Zawsze żałowałam, że nie nauczyłam go współczucia. Ale dzięki niemu, wszystko się jakoś kręciło. Powiadomił ludzi – tych, co trzeba. Zorganizował pogrzeb. Wiedział, że chciałam się poddać kremacji, a mimo to zamówił trumnę, tyle że bez krzyża. Dopilnował, żeby ubrano mnie w czerwoną sukienkę. Dziękuję Mamo, że mnie na nią namówiłaś, mimo że miałyśmy iść tylko do apteki. I tak po paru dniach w zimnym łóżku sobie leżałam, blada, w czerwonej sukience. Miałam bose stopy, nie miałam żadnego różańca czy innych religijnych gadżetów. Ksiądz za to był.. W końcu pogrzeb nie jest przecież dla mnie, tylko dla tych, którzy zostali. Jakby to ode mnie zależało, to chciałabym być spalona, a moje prochy byłyby rozrzucone nad Morskim Okiem. Ale niestety już nie żyję. Została mi tylko ta czerwona sukienka.

3 komentarze:

  1. Całkiem, całkiem :) Masz niezłą empatię, ale weź napisz coś o dobrych stronach życia a nie, jak zawsze, o śmierci. "Always look on the bright side of life" i te sprawy :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Hugo, życie ssie!!! Nie będę pisała o kochających się biedroneczkach tylko po to, żeby innym było lepiej. Pierdolę jasną stronę życia, i tak już dużo ludzi o niej pisze..

    OdpowiedzUsuń
  3. 'Come, my child. Embrace the darkness' says a guy in long black robe. He's skinny. I can tell. Tall though. I can hear the clicking bones. He doesn't utter any sounds. The voice was up in my head. I can't resist. I must obey... Darkness is beautiful yet dangerous.
    Biggie

    OdpowiedzUsuń