środa, 2 września 2009

Rozmiar - ze znaczeniem czy bez znaczenia?




Rozmiar – ze znaczeniem czy bez znaczenia?

Nie napiszę tutaj nic nowego, tylko swój punkt widzenia na sprawy mogłoby się wydawać oczywiste. Ale nie dla wszystkich.

Otóż, Moi Drodzy i Moje Drogie:
ROZMIAR PRZEDMIOTU NIE MA ZNACZENIA, ALE TEN PRZEDMIOT MUSI BYĆ SPRAWNY!
Żaden szok, wszystko normalnie. Wiemy, o co chodzi, żadna nowość. Na pewno?

To tak jak z samochodami :). No cóż.. mam typowo stereotypowe kobiece podejście do motoryzacji. Od grudnia 2008 jestem posiadaczką ślicznego (bo czarnego) Fiata Punto. Zasadę „3F” poznałam dopiero niedawno, więc darujcie sobie tego typu komentarze. Ma troje drzwi – tylne drzwi są bardzo przydatne, kiedy dwa przednio-boczne się nie chcą otworzyć. Ma radio na CD, nie mylić z MP3, bo to już burżujstwo by było, i w dupie przewróciłoby mi się totalnie i ostatecznie od nadmiaru materializmu :P. Zatem podczas jazdy słucham sobie moich starych płyt: Nirvana, Beltaine, Bollywood, i inne składanki wieku buntowniczego. Palę, jem i piję w samochodzie, częściej podczas jazdy niźli na postoju. Bo jak się stoi, to po cóż siedzieć w samochodzie, jak można zjeść, wypić i zapalić na trawce. Piję kawę ze stacji benzynowej. Piję kolę, ale musi mieć rurkę. Odkręcanie butelek podczas jazdy bywa kłopotliwe. Jem rzeczy niebrudzące: paluszki, 3bity, jabłuszka. Kilka razy w nim spałam. Ułożyłam się wygodnie z tyłu w śpiworku i spałam do rana. Ehh.. good times! Lubię nim jeździć sama na wycieczki, pojechać gdzieś i się zgubić, a potem pytać ludzi o drogę, bo nie mam z tym problemu ;). Zatem Żuczek (nazwany tak przez kolegę na Woodstocku) jest troszeczkę zajechany.. Nazywam się Asia i jestem mordercą samochodów (określenie mojego Dziadka). Zacznijmy od tego, że Żuczek to samo myjący się samochód. Zwłaszcza podczas deszczu.. Moja rola w tym myciu jest taka, że stoję z papierosem na ganku i patrzę jak się myje. Ponieważ ostatnio była posucha z ulewami, autko moje jest zakurzone i pokryte rysunkami i napisami, wykonanymi przez Dobrych Ludzi przy użyciu palców. Z tyłu jest \m/ 0_0 \m/ i Rybka, w środku której jest misternie wymazany napis SATAN. Z przodu natomiast na masce znajduje się „Devil Driver 2009.” W tym miejscu muszę za to popełnić pokłon w stronę C(Zło)wieka®. Wewnątrz poodkurzałam go raz – przed Woodstockiem. PRZED, a nie PO.. Przed jazdą nigdy nie sprawdzam stanu płynów, świateł i tego, co powinno się sprawdzać. Ale wiem jak podnieść maskę, żeby ktoś inny mógł mi to sprawdzić.

Nie musiałam długo czekać, aż kilka rzeczy zaczęło się psuć. Sprzęgło i moc dawno trzeba było poprawić. Ale ostatnio zaczęła mi się palić kontrolka od układu hamulcowego, ta żaróweczka z wykrzyknikiem w środku :>. Oczywiście, znowu KTOŚ sprawdził mi stan płynu hamulcowego, znowu KTOŚ polecił mi warsztat, znowu KTOŚ (Tatuś) oddał Żuczka do warsztatu.. I w tym momencie nadchodzi shocker: mam samochód mały i niesprawny, a przecież tak go kocham. Przestałam o niego dbać, przyzwyczaiłam się, że jest, że jeździ. Wsiadałam do niego i jechałam, a jak nie jechałam, to dzwoniłam („Tato, Dziadek, Brat, samochód nie chce jechać. Zrób coś”). W końcu się zbuntował. Bo ileż można wytrzymać z takim babolem - kierowcą??

Najczęstszym przypadkiem takiego rozwodu jest brak komunikacji pomiędzy kierowcą a samochodem. Jedziemy sobie jak gdyby nigdy nic, a tu nagle z pod maski zaczyna się dymić. Pierwsza myśl: zaraz wybuchnie! Zjeżdżamy na pobocze, podnosimy maskę, a tam wszystko mokre, gorące i się dymi. Czekamy, aż się ochłodzi to wszystko, dolewamy wody do chłodnicy, ale to niewiele pomaga. Bo problem leży gdzieś głębiej i na środki zapobiegawcze już za późno. Okazuje się, że gdzieś już jest ogromna dziura, bo głowica była kiedyś źle splanowana i następuje przedwczesny wytrysk wody.. I trzeba wymieniać całkowicie tę część. I myślimy sobie, chyba trzeba sprzedać i zamienić na lepszy model. Tak po prostu.. bez emocji.. Nieważne, ile i gdzie jeździło się tym samochodem. Ważne, że już nie jest sprawny i nie spełnia naszych wymagań. Zapominamy, że to przecież wszystko nasza wina. Nie doszłoby do tego, gdyby na bieżąco się o niego dbało, sprawdzało czy wszystko działa, dolewało brakujących płynów, karmiło paliwem.

Czas na morał tej historii.. Trzeba dbać i kochać nasze samochody, bo potem to nie my, lecz one zamienią nas na innego właściciela, który będzie o nie dbał i je kochał! A my zostaniemy sami, z samochodem lepszej marki i lepszego rocznika, z którym nigdy się tak nie zwiążemy emocjonalnie, jak z tym pierwszym naszym kochanym Żuczkiem.

P.S. Dziękuję za inspirację Kat. Smo., Kamilowi i C(Zło)wiekowi®. Trzymam Was!

2 komentarze:

  1. mmm sounds familiar, święta prawda. dodam tylko tyle, że największą wadą popsutych samochodów jest to, iż się nie naprawiaja same.a szkoda.
    ks

    OdpowiedzUsuń
  2. Love...too complicated for most of us.

    OdpowiedzUsuń